sobota, 10 listopada 2012

Inglot dla pomadkomaniaczki ;)

Szminek u mnie dostatek, w dodatku ciągle skusi mnie jakiś nowy, "inny niż wszystkie" kolor. Mam też paletę Inglota na okrągłe wkłady, lecz do tej pory zapełniałam ją tylko cieniami, nie patrząc w stronę szminek. I nagle przyszło chciejstwo na wkłady pomadkowe i bliższe z nimi zapoznanie.
Na początek wybrałam dwa kolory.



Miałam ochotę na coś w typie nude, choć zwykle nie zwracam uwagi na cieliste kolory. Samo przyszło ;)
Inglot 24- kolor beżoworóżowy, nude bez sinego i trupiego efektu, kremowy i ładnie połyskujący. Zakup okazał się strzałem w 10, bo to pierwszy taki odcień w mojej kolekcji (serio! :D ), i jeśli pomadka nude może być sexy, to ta na pewno taka jest :)
Ma bardzo dobre krycie, niezłą trwałość, jest gęsta i zostawia świetne wykończenie.





Chciałam też dobrać coś koralowego, ale światło w sklepie w przypadku tego koloru okazało się dość zwodzące. Inglot 55- w rzeczywistości ciepła czerwień z domieszką brązu. Na szczęście na ustach wygląda naturalnie i nie razi mimo tego, że jestem chłodnym typem urody. Nie jest to to, o co mi chodziło, ale da się używać w duecie z innym kolorem ;) Dla cieplejszego typu byłby idealny.


A tutaj swatch. Bardzo podoba mi się gęstość tych pomadek i połysk bez drobinek. Mam zdecydowanie ochotę na jeszcze i jeszcze- może jakiś cielisty róż i fuksję? Nie są najwygodniejsze w aplikacji, bo co innego malować się na spokojnie w domu, a co innego szukać pędzelka do pomadki w pracy- jeżeli chodzi o szybkość poprawki, zawsze wygra tradycyjny sztyft. Ale i tak podbiły moje serce i chyba skomponuję osobną paletkę tylko na szminki, taka skromna "piątka" mi się marzy ;) Przepadłam na dobre...

środa, 7 listopada 2012

Glossy Box listopad 2012

Kolejny Glossy Box u mnie. Pudełko na pierwszy rzut oka niepozorne- produkty są małe, lekkie, po wyjęciu wszystkich farfocli jest jakoś pusto ;) Jak zwykle część produktów kompletnie nietrafiona, ale ogólnie jestem, powiedzmy, zadowolona :)


Co my tu mamy?

Na pierwszy ogień- baza pod cienie firmy Dax Cosmetics. Słyszałam o niej sporo dobrego i chętnie ją wypróbuję- baza jest nieodłącznym elementem mojego makijażu. Teraz używam naprzemiennie baz Essence i FM. Opakowanie bazy FM doprowadza mnie do szewskiej pasji, bo słoiczek jest mały i wąski i mam wiecznie upaprane paznokcie. Tutaj nie będzie problemu, opakowanie jest szerokie i aplikacja powinna być jak należy, a co do właściwości- zobaczymy.








Happymore Skin Care- Happymore BB.
Fajnie, że dodano krem BB- to pokazuje, że GB stara się dodawać produkty będące na czasie. Krem reklamowany jest jako doskonale wpasowujący się do koloru skóry, jednak sceptycznie podchodzę do takich rewelacji. Jako typowy bladzioch mam problem z doborem wystarczająco jasnego koloru, tym bardziej, że lubię jasną karnację i nie używam samoopalaczy.

Na zdjęciach poniżej krem nałożony nieco grubszą warstwą oraz cienszą i po roztarciu- widać, że się odcina, więc na pewno powędruje w świat lub skończy na jakiejś zapomnianej półce ;) Jestem przeciwna dodawaniu podkładów do GB, bo tego typu kosmetyk trzeba dobrać indywidualnie i z rozwagą. Co innego lakier lub pomadka- tu mały apel do Glossy :D
 


Kolejny produkt to krem pod oczy nieznanej mi firmy Glyskincare. Krem ma zmniejszać opuchliznę i redukować cienie, czyli obietnice takie jak zwykle, a efekt wyjdzie w praniu ;) Na pewno chętnie go wypróbuję, bo wciąż szukam idealnego kremu pod oczy.                                                                     
Lierac, Luminescence Serum, czyli serum redukujące przebarwienia i rozszerzone naczynka. Tutaj znowu będę sceptyczna, bo moich niedoskonałości na pewno nie zredukuje Capric/Caprylic Triglyceride, zapychacz nr 1. Poczytam o nim w necie i na tym pewnie się zakończy mój kontakt z serum. Dla osób mających problemy z zapychającymi się porami polecam serdecznie serum z Biochemii Urody oraz najnowszy hit, czyli serum Pervoe Reshenie- sama natura, świetne działanie i tani jak barszcz. Nie miałabym nic przeciwko ekologicznej wersji GB, coś jak Eco Emi w Stanach- taka mała dygresja :)

I na koniec coś, na co czekało chyba najwięcej dziewczyn- miniatura perfum Chloe. Uwielbiam perfumy, więc to dla mnie sama przyjemność móc otrzymać fajną miniaturkę. Już oczywiście jestem wypachniona po uszy, perfumy są bardzo przyjemne i nieinwazyjne, czyli spodobają się zapewne wielu osobom, które lubią różę. Nie jest to mój typ, ale też nie będę mieć oporu przed używaniem- ot, miłe pachnidło na co dzień, bez większych emocji. Plus dla GB, że w końcu w pudełku jest coś innego niż próbka w fiolce, ale i tu mamy do czynienia z "Free Sample". Chyba nie tylko mnie irytuje fakt, że dostaję coś teoretycznie darmowego, podczas gdy wcześniej zapłaciłam. Ok, pojemność spora, konsultantka w Sephorze raczej nie da przeciętnemu zjadaczowi chleba miniaturki Chloe, ale mogliby nam przynajmniej oszczędzić widoku "Próbka bezpłatna" ;)